Im dluzej mysle o "Skyfall", tym czesciej powraca we flashbackach wrog Bonda. Niewiele sie o nim pisze, prawie wcale, co najwyzej doceniajac udzial w filmie Javiera Bardema, ale niewiele uwagi poswiecajac samej postaci. Tymczasem, wedlug mnie, jest to aktorsko kreacja przednia a dla cyklu filmowego nietypowa i o wiele bardziej wielowymiarowa niz poprzednicy.
Pozornie Silva posiada cechy typowego Arcywroga Bonda: stoi na czele tajemniczej organizacji, dziala zza kulis dysponujac potezna wladza, dzieki wykorzystaniu nowoczesnych technologii, chce zawladnac/zniszczyc swiat jaki zastal.
Jednak w wymiarze ludzkim to postac tragiczna i ten watek nie daje mi spokoju najbardziej. Takze dlatego, ze wszystkich oponentow to Silva wlasnie jest najblizszy alter ego 007.
Byly, znakomity agent, porzucony przez swoja Firme i rodzine (bo przeciez M to ktos wiecej dla Bonda niz zleceniodawca i tym samym zapewne M byla dla Silvy, co mozna wyczytac miedzy wierszami). Faktycznie niewinny - przeciez szpiegujac Chinczykow wykonywal swoja prace, oskarzenia o nadgorliwosc rzucane przez M to nic jak zalosna proba usprawiedliwienia swojej podlosci. Sprzedany, zlozony na oltarzu politycznego interesu (przejecie Hong-Kongu), samotny, torturowany, nie otrzymal nawet po latach jedynej rzeczy, po ktora sie zwracal - przyznania sie przez M do tego, ze go zdradzila, ze zaluje i ze - byc moze - prosi o wybaczenie.
Tylko pozornie mamy wiec do czynienia z megalomanem, ktory uwaza, ze nalezy mu sie wladza czy tez psychopata, ktory uwaza ze wspolczesny swiat jest zepsuty i zostac powinien po nim tylko popiol.
W istocie Silva jest czlowiekiem, ktory niczym Erynie szuka sprawiedliwej zemsty za niegodziwosc, a moze nawet bardziej niz pomsty - zadoscuczynienia, ktorego nigdy nie otrzymal i ktorego M nie dala mu do konca. Powoduje nim, ponownie - moim zdaniem, rodzaj zawiedzonej milosci do Anglii, Firmy, M-matki, ktore odtracily go skazujac na cierpienie i zapomnialy o nim tak lekko.
Kreacja Bardema jest przy tym znakomita, jesli przyjrzec sie jej blizej. Aktor nie poszedl bowiem najprostsza droga, nie krzyczy, nie domaga sie uznania wlasnych roszczen w gniewie. Jest komiczny, zabawny, zdystansowany, pozornie chlodny i jednowymiarowo okrutny, zdeterminowany w swoim niedorzecznym planie wysadzenia swiata. Jednak jak pokazuje scena w szklanej klatce i koncowka filmu, ta blazenada kryje pozostawionego samemu sobie, zranionego, zniszczonego czlowieka szukajacego sprawiedliwosci, akceptacji i ...matki. Jesli wezmiemy przy tym pod uwage, ze rezyser pokazuje nam w jego osobie kogos, kim przy odrobinie (nie)szczescia mogl sie stac sam Bond...to juz prawdziwie misterna konstrukcja.
Bije sie w piers, bo w pierwszych wrazeniach kompletnie tego nie zauwazylem. Brawa dla Bardema i dla Mendesa za Raoula Silve. To dla mnie jeden z powazniejszych powodow, by lubic "Skyfall" i obejrzec film ponownie.
Bardzo dobrze napisane. Zgadzam sie z Toba w cales rozciaglosci. Nie rozumiem tylko czemu Silva zamordowal te biedna piekna dziewczyne, przeciez nie byla niczego winna.
Jak to nie? Sprowadziła na wyspę Bonda w nadziei, że zabije Silvę. Wprawdzie taki był plan, no ale...
Mozna podac pare powodow przynajmniej. Severine zdradzila Silve mentalnie ale i fizycznie, ta ostatnia zdrada niejako "zbrukała" ją, skoro posiadł ją inny mężczyzna. Wiem to atawistyczne i prymitywne, ale dla egocentryka takiego jak Silva mogło to mieć znaczenie. To była jego własność, tak postrzegał tę kobietę.
Skoro dopuściła się zdrady, ujawniając swoją nienawiść do Silvy - więc dlaczego miał ją oszczędzać? Dalej - wiedział, że zrani tym Bonda, zademonstruje swoją władzę, bo przecież panowanie nad czyimś życiem i śmiercią to niezły pokaz tejże. Dalej, sposób zabicia Severine - to przecież bardzo Jokerowskie - uczynić zabawę z egzekucji. Na koniec - mniejsza gaża dla aktorki i brak problemów z niechciana postacia w dalszej czesci scenariusza ;)
Poza tym co opisałeś wyżej myślę, że to również z powodu niejakiej Bondowej "tradycji". W większości filmów pojawia się jakaś postać kobieca, która ginie z powodu Bonda. Biorąc pod uwagę, że Skyfall strasznie nawiązuje do poprzednich filmów, taka argumentacja wydaje się uzasadniona. Może to też rodzaj "kary" za udział w tamtym morderstwie w Szanghaju? Karma is a bi*ch. Chociaż mnie jej faktycznie było szkoda (co nie miało miejsca w przypadku innych, podobnych postaci z poprzednich filmów. W zasadzie mogłaby ocaleć - jej śmierć nie miała żadnego wpływu na fabułę, równie dobrze mogłaby zostać (w domyśle) uratowana i po prostu zniknąć ze scenariusza.
Ale trzeba przyznać, że była rozkosznie nieoczekiwana. Szybka. Sadzilem, ze odegra jakas role w drugiej czesci filmu. A tu prosze, ledwie sie pojawila akurat na aby spedzic upojne chwile z 007, i juz - pif, paf - noga w obcasie sie wykoslawila i wiecej o niej nie wspominano.
Bond ma uroczy dar zapominania o partnerkach, tak jak o tej zabitej na plazy Greczynce w "Casino Royale". Baba zrobila swoje, baba moze odejsc (do Krainy Wiecznych Łowów ;)
nie wiem czy dobrze zrozumiałem z filmu ale ten Silvo juz grał wczsniej w Bondzie? i w którym?
Wydarzenia, do ktorych nawiazuja w "Skyfall" Silva, 007 oraz M nie byly ekranizowane, to tylko niezbedne tlo historyczne.
Zgadzam sie że Bardem zagrał dobrze.......ale on jest świetnym aktorem i stworzona twarz do negatywnych postaci..ale rola nie była zbyt wymagająca dla takiego aktora jak on oglądałam filmy hiszpańskie z nim gdzie dopiero widać jego kunszt......,ale i tak fabuła prostacka ,już niedobrze się robi od filmów naszpikowanych zemsta po latach,spodziewałam się zupełnie czegoś innego......lepszego......
Nie twierdze, ze Bardem stworzyl tu niesmiertelna kreacje. To postac, ktora odgrywa jest tu bardziej interesujaca. Z roznych wzgledow, ktore staralem sie opisac.
Ten epizod mógł zagrać ktokolwiek ,monolog o myszkach i wyciągnięcie sztucznej twarzy ii tak zrobionej techniką komputerową.....po zwiastunach spodziewałam się jakiejś brawury,po wywiadach z samym Bardemem jak mówił że zaszczyt,ze wniesie coś co do Bonda liczyłam na głębszy scenariusz.....ale oczywiście szanuje rafiol TWOJE ZDANIE. JA JESTEM ZAWIEDZIONA CAŁYM FILMEM. NAPISAŁAM W NOWYM WĄTKU DLACZEGO.Pozdrawiam.
No problemo. Ja nie uwazam "Skyfall" za jakis filmowy rarytas, ale dostarczyl mi przyzwoitej rozrywki i dal powod do odrobiny refleksji (nawet jesli nie siegala glebin bytu) a to wcale nie jest takie czeste obecnie w kinie popularnym. Brawure zostawmy chyba jednak poza mainstreamem. A ponadto - kazda dyskusja jest ciekawa, wiec ok ;)
Wiesz...mnie podobał się Niezniszczalni........i nie pod wzgledem walorów artystycznych tylko własnie z powodów sentymentalnych.....stare dobre kino akcji jak z lat 90......ech.....starzeję sie....
"spodziewałam się jakiejś brawury,po wywiadach z samym Bardemem jak mówił że zaszczyt,ze wniesie coś co do Bonda " - ależ Bardem wniósł coś do Bonda. To bodaj pierwszy czarny charakter w serii, który nie jest zły, dlatego że jest zły, nie napędza go ani chciwość, ani żądza władzy, jakaś chora idea. Skyfall to film sensacyjny, ciężko oczekiwać po nim wnikliwej psychologicznej analizy bohaterów, to nie ten gatunek.
Po prostu za dużo się czasem wymaga od kina rozrywkowego. To nie jest dramat psychologiczny, ważniejsza jest wartka akcja i ciekawa fabuła - ot konwencja, ciężko coś na to poradzić. Dlatego dobrze, jeśli film akcji nie jest taki całkiem jednowymiarowy, a postaci wyłącznie biało-czarne.
zgadzam się w ocenie Raoula Silvy, brawa dla twórców za stworzenie portretu psychologicznego postaci, postać bardzo ciekawa nietuzinkowa pozytywna, można było jeszcze więcej wydobyć, na pewno na kimś się wzorowali, kogoś bardzo mi przypomina ale to na pewno zbieg okoliczności, może po prostu jest pozytywny, dobry, zalękniony, a te negatywy przerysowane.
Jak dla mnie czarna postac zostala zagrana rewelacyjnie. Wciagnela mnie ona jak joker z mrocznego rycerza. Jest na swoj sposob niepowtarzalna. Aktor idealnie pasuje do swojej postaci, ma swietne monologi, charakteryzacje, i przemyslany zarys psychologiczny. Chcialabym zobaczyc kolejnego Bonda z nim, aczkolwiek niby zginal wiec musieli by sie napocic by go ozywic. Hehe
Stary wpis ale trudno...
Dla mnie wszystko to co spotkało Silvę robi z niego ofiarę. Gdybyśmy obejrzeli film o jego wendecie z jego perspektywy, a nie perspektywy Bonda, to tak naprawdę mielibyśmy film o zemście agenta, jakich było wiele. I wcale nie mówię o tym w kontekście powtarzalności, wtórności koncepcji, ale raczej o tym że kino zna ten typ. Widzowie także. W zasadzie byłoby to bliskie Bournowi czy milionom filmów z Segalem, gdzie "jeden dobry i sprawiedliwy" zostaje celem tych którym był wierny. Akurat filmy z Segalem ssą, ale zawsze jest w nich agentem wyklętym.
W każdym razie, Silva byłby w innej produkcji tak naprawdę materiałem na protagonistę "sam przeciw wszystkim", ale tutaj otrzymał środki i rolę złoczyńcy.